Trudno się oprzeć sile tej ewangelicznej historii, opowiedzianej przez Marka z właściwą mu zwięzłością. Ewangelista dokładnie identyfikuje niewidomego: nie jest to anonimowa postać, ale ktoś kto ma imię i jest rozpoznawalny w swoim środowisku wraz ze swoimi rodzinnymi koligacjami. Gdy słyszy, że to Jezus przechodzi w pobliżu, wszystko w nim eksploduje. W jego krzyku mieszają się ze sobą głęboka bieda człowieka wypchniętego na granice normalnej codzienności, żal do ludzi, których musi prosić o wsparcie, by przeżyć, a także ta uwewnętrzniona pogarda do siebie – niepotrzebnego nikomu śmiecia, ale być może także wściekłość na Boga, że to właśnie jego coś takiego musiało spotkać. Ale jest w krzyku Bartymeusza jeszcze coś większego: wielka nadzieja na zmianę, na ratunek. Jest przeczucie, że tym razem nie skończy się na tanich pocieszeniach. I Bartymeusz jest zdeterminowany. Nie pozwala, by ktokolwiek go uciszał, ignoruje przynaglenia innych, żeby wreszcie nie zaburzał swoim krzykiem ich życia. Potrafi pozbyć się nawet swojego płaszcza – jedynej ochrony przed chłodem nocy, którego mógł przecież potem nie odnaleźć. Wraz ze swoim płaszczem rzuca wszystko na jedną kartę.
Słowo Jezusa dokonuje najpierw niezwykłej przemiany w otoczeniu Bartymeusza. Kiedy Jezus każe go przywołać, ci sami ludzie, którzy jeszcze chwilę wcześniej go uciszali, teraz dodają mu odwagi. Spotkanie Bartymeusza z Jezusem nie kończy się na przywróceniu mu wzroku. Uzdrowiony, rozpoczyna nowe życie. Idzie dalej za Jezusem, pozostaje przy Tym, który odmienił jego los.
Ta dramatyczna, ale zarazem niezwykle wzruszająca historia dotyczy każdego z nas. Życie przynosi czasem sytuacje, które zdają się cię przerastać, które są jak nieprzezwyciężalne góry zasłaniające wszelką perspektywę i pogrążające cię w ciemnej dolinie. Trzeba wtedy wołać do Niego: z całego serca i z całej duszy, tak jak woła dziecko, które czuje się opuszczone i bezradne. Jezus reaguje na Twoje modlitwy według własnego scenariusza i po swojemu: w sposób, jaki wybiera i w czasie, jaki sam ustala. Ale zawsze jest prawdziwe to, że woła Cię do siebie. I czyni to zawsze po imieniu, bo Cię zna i kocha. A skoro tak jest, to zawsze też możesz być dobrej myśli.