Kłótnia Apostołów i cierpliwość Jezusa

Kłótnia Apostołów i cierpliwość Jezusa
Uczniowie Jezusa byli zwykłymi ludźmi, z wieloma słabościami, wadami charakteru. Można by wypisywać długą listę grzechów poszczególnych apostołów. Nawiasem mówiąc, to, że nawet najbliższe otoczenie Jezusa było naznaczone grzechami i że te ludzkie przywary apostołów zostały w Ewangeliach dość dokładnie opisane, uwiarygadnia same przekazy biblijne. Niektórzy bowiem stawiają zarzut, że religię chrześcijańską wymyślili apostołowie (szczególnie miałby to czynić św. Paweł) po tragicznej śmierci Jezusa. Ludzkie słabości uczniów i apostołów potwierdzają, że u początków budowy królestwa Bożego i u zarania Kościoła znajduje się osoba Jezusa, który pośród ludzi z krwi i kości wnosi wizję życia i świata.
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy opis kłótni uczniów: „w drodze posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy”. W jakim obszarze kłócili się, nie wiemy. Może na płaszczyźnie religijnej, na przykład o to, kto jest najważniejszy w nowozakładanym królestwie Jezusa. Mógł w tej kłótni uczestniczyć Piotr, który przecież bardzo często wymieniany jest w Ewangelii jako pierwszy; on też wielokrotnie jako pierwszy w gronie apostołów zabierał głos. Mogli też kłócić się bracia Jan i Jakub, którzy w innym miejscu Ewangelii próbowali sobie „załatwić” najlepsze miejsca w królestwie Jezusa. Ale mógł to być też spór politycznonarodowy o to, kto z nich przyjmuje bardziej właściwą postawę polityczną. A trzeba przyznać, że najbliższe otoczenie Jezusa było wyjątkowo zróżnicowane politycznie. Św. Mateusz był przecież celnikiem i właściwie kolaborował z rzymskim okupantem. Może wychodził z założenia, że jakoś trzeba żyć. Zaś św. Szymon Gorliwy był na politycznych antypodach, należał do ugrupowania zelotów, którzy właściwie szykowali się do zbrojnego powstania przeciw Rzymowi i którzy wierzyli, że poprzez zbrojną walkę przyśpieszą przyjście Mesjasza. Można powiedzieć współczesne różnice polityczne widoczne w Polsce są niczym w porównaniu z tyglem politycznym ówczesnego Izraela. Co ciekawe, Jezus z tego tygla wybiera wręcz skrajności. No więc, o kłótnie było w gronie uczniów Jezusa bardzo łatwo.
Jakie to ludzkie! Jakie to małostkowe! Jakie to frustrujące dla samych uczestników sporu! Taka kłótnia tylko zwiększała podziały. Jakie to musiało być smutne dla Jezusa: po pierwsze sam fakt kłótni, po drugie – okoliczności, w jakich ta kłótnia nastąpiła. Przecież chwilę wcześniej Jezus zapowiedział swoją mękę. Jezus – o męce, oni – o tym, kto z nich jest najważniejszy. Jakie to wszystko aktualne: wywyższanie się nad innych, porównywanie się z innymi, wytykanie innym. Naprawdę jesteśmy w tym dobrzy! W bardzo ostrych słowach o ludzkiej skłonności do kłótliwości i postawach z nią powiązanych pisze św. Jakub w swoim liście, którego fragment słyszymy w ramach drugiego czytania: „Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz”.
I z tym wszystkim kontrastuje cierpliwość, powiemy: „święta” cierpliwość Jezusa, który po raz kolejny podejmuje trud formacji swoich uczniów. Ewangelista pisze, że Jezus „usiał, przywołał Dwunastu”. Przyjmuje postawę życzliwego i wyrozumiałego nauczyciela. To, że Jezus siada, wskazuje na chęć rozładowania atmosfery, wyraża też gotowość Jezusa do poświęcenia tej sprawie większej ilości czasu. I rozpoczyna swoje nauczanie: „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!\" Jezus nie tyle wskazuje na konieczność degradowana kogoś, kto się wywyższa, ile raczej pokazuje, że pierwszeństwo w społeczności oznacza de facto służbę tej społeczności. Im wyższą ma ktoś pozycję w hierarchii społecznej, także w hierarchii kościelnej, tym bardziej winien być oddany w służbę wspólnocie. Z tego też względu najwyższy urząd w Kościele, jakim jest papież, określany jest jako „sługa sług Bożych”. Następnie Jezus jak doświadczony Nauczyciel stosuje naukę poglądową, przywołując obraz dziecka: „Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”. Jezus wprost nie wskazuje na żadną cechę dziecka, którą należy naśladować, ale najpierw zwraca uwagę, że dzieci są szczególnie bliskie Jego sercu, a następnie – pokazuje, że służba wobec dziecka jest ostatecznie służbą Jemu, Jezusowi: „kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje”. Przyjęcie dziecka, pomoc dziecku – wszystko to wymaga pokory, cierpliwości i postawy służby.
Ewangeliczne „przyjęcie dziecka” można rozumieć wielorako. Po pierwsze, chodzi tu o dosłowne przyjęcie kolejnego dziecka w rodzinie. Przyjęcie dziecka, opieka, wychowanie – wymaga wielkiego poświęcenia, czasu, zaangażowania, postawy pokory i służby ze strony rodziców. Wydaje się, że jedną z przyczyn bardzo niskiej obecnie dzietności jest to, że duża część ludzi nie chce oddać się z pełnym poświęceniem dziecku. Bardziej liczy się, by być pierwszym, by znaczyć, by zdobyć więcej pieniędzy, by zrobić karierę. Na pełną oddania służbę dziecku nie ma czasu. I jest to problem niemałej części współczesnych rodzin. „Przyjęcie dziecka” można też rozumieć szerzej, jako zaangażowanie na rzecz dzieci, ale także – na rzecz „maluczkich” tego świata, czyli ludzi słabych, potrzebujących, pozornie nic nie znaczących. O ile to pierwsze rozumienie „przyjmowania dzieci” dotyczy przede wszystkim rodzin, o tyle to drugie znaczenie tego wyrażenia dotyczy ogółu wspólnoty Kościoła. Dążenie do zaszczytów, do chęci znaczenia, do bycia pierwszym w Kościele nie jest zgodne ze słowami Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. Tylko autentyczna służba ludziom pozornie nic nieznaczącym będzie uwiarygadniać Kościół. „Przyjmowanie dzieci” ma jeszcze jedno znaczenie: to wezwanie do duszpasterstwa dzieci, do wielkiego (nowego) zaangażowania na rzecz dzieci, których obecnie w Kościele jest bardzo mało; coraz mniej! Tak jak część rodzin boi się dziś dzieci, tak rodzi się wrażenie, że i wielu ludzi Kościoła dzieci się boi. „Przyjmowanie dzieci” we wspólnocie Kościoła to wezwanie do organizowania Mszy z udziałem dzieci, do dawania dzieciom okazji do spowiedzi; to wezwanie do realizowania ciekawych katechez, do prowadzenia (metodą przeżyciową i obrazową) rekolekcji dla dzieci (okazuje się, że Jezus w dzisiejszej Ewangelii taką metodą się posługiwał; ciekawe, jak czuło się to dziecko przyjęte przez Jezusa i pokazane apostołom: na pewno szczęśliwe, może trochę wystraszone, onieśmielone). „Przyjmowanie dzieci” to czynienie wszystkiego, by współczesne dzieci przyprowadzić do Jezusa.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama