Gdy w przeglądarkę internetową wpisze się pojęcie „katolicyzm kulturowy”, to pojawiają się przede wszystkim negatywne ujęcia tego wyrażenia: „kończy się katolicyzm kulturowy”; „katolicyzm kulturowy na naszych oczach się wyczerpuje”; „kulturowy katolicyzm odchodzi na śmietnik historii”, „katolicyzm kulturowy należy odrzucić”. Odnajdujemy też głosy bardziej wyważone: „nie można powiedzieć, że katolicyzm kulturowy nic nie znaczy”; „katolicyzm kulturowy nie wystarcza”; „nie należy odrzucać katolików kulturowych”.
Nie jest łatwo zdefiniować, czym jest katolicyzm kulturowy. Na pewno chodzi tu o zawarte w kulturze wielu społeczeństw (w tym społeczeństwa polskiego) wartości chrześcijańskie. Jeśli pojawiają się głosy, że taki katolicyzm należy odrzucić, to zwykle ma się na uwadze tych, którzy praktyki religijne wyprowadzają z samych tylko zwyczajów i obyczajów, bez budowania przekonań religijnych na fundamencie wiary rozumianej jako głęboka więź z Chrystusem. Rację mają ci, którzy mówią, że takie podejście do wiary nie wytrzyma próby czasu.
Jednak krytyka katolicyzmu kulturowego niesie za sobą poważne zagrożenie. Można w niej „wylać przysłowiowe dziecko z kąpielą”. Łatwo mianowicie zniszczyć samą kulturę chrześcijańską, a uczyni się to w imię tego, że jest ona zbiorem (w opinii niektórych) niewiele znaczących dla wiary rytuałów, a nawet jawi się jako rzekome zagrożenie dla czystości wiary.
W ramach dzisiejszej Ewangelii wsłuchujemy się w słynny hymn o Logosie: „na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. (…) Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. Odwieczny Syn Boży wcielił się i stał się człowiekiem. Zamieszkał między ludźmi w określonym historycznie czasie (za panowania cezara Augusta) i w określonym geograficznie miejscu (w starożytnym Izraelu, wówczas będącym rzymską prowincją). Jezus, wcielony Syn Boży narodził się w izraelskiej rodzinie, żyjącej wiarą żydowską i praktykującą zwyczaje wynikające z Prawa Mojżeszowego. Tydzień temu wspominaliśmy coroczne pielgrzymowanie Świętej Rodziny do Jerozolimy na święto Paschy, wczoraj przeżywaliśmy ósmy dzień od narodzin Jezusa, w którym to – zgodnie z Prawem Mojżeszowym – nadano nowonarodzonemu Dziecku imię oraz obrzezano Je. Drugiego lutego będziemy przeżywać Święto Ofiarowania Jezusa w świątyni, czyli rytuał, któremu poddawany był pierworodny syn, na 40 dni po narodzeniu. Można powiedzieć, używając współczesnego języka, że członkowie Rodziny z Nazaretu byli prawdziwymi Żydami kulturowymi.
Oczywiście ich wspólnota charakteryzowała się dwoma cechami. Po pierwsze, byli to ludzie głęboko przeniknięci wiarą: Maryja była „łaski pełna”, a Józefa określa Ewangelia jako „męża sprawiedliwego”. Praktyki religijne realizowali nie tylko z posłuszeństwa prawu i obyczajom, ale czynili to nade wszystko z głębokiej wiary. To ich zresztą upodabniało do wielu innych rodzin żydowskich, które z motywacji wiary realizowali pobożne praktyki. Druga cecha różniła ich zasadniczo od wszystkich pozostałych rodzin: mieli pośród siebie Jezusa, wcielonego Syna Bożego, który swoją tożsamością zdecydowanie pogłębiał, transcendował (przekraczał) praktyki Starego Testamentu. Jeśli otrzymał imię Jezus (skądinąd popularne w Izraelu), to akurat w Jego przypadku etymologia imienia: „Jahwe zbawia” zrealizowała się dosłownie: Bóg w Jego Osobie przyniósł zbawienie. Jeśli Jezus był ofiarowany w świątyni jako każdy pierworodny syn, to akurat Jego ofiarowanie oznaczało całkowite oddanie Ojcu, aż po krzyż. Jeśli jako dwunastoletni Chłopiec pielgrzymował do Jerozolimy, to po to, by oznajmić, że Jego misją jest być „w tym, co należy do Ojca”. Poprzez tajemnicę wcielenia Syn Boży z jednej strony potwierdzał wartość dobrych praktyk obecnych w kulturze żydowskiej, z drugiej – nadawał im nowy sens. Wcielenie oczywiście nie pobłogosławiło i uświęciło każdego wytworu w ludzkiej kulturze. Syn Boży przyszedł zbawić to, grzeszne. Spotkał się odrzuceniem, bo sprzeciwił się wszystkiemu, co było złe w kulturze: Słowo „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”.
Rację mają ci, którzy mówią, że „katolicyzm kulturowy nie wystarcza”, że zwyczaje nie zbawią, że potrzebna jest nade wszystko wiara, zgodnie ze słowami z dzisiejszej Ewangelii: „Wszystkim tym (…), którzy Je [Słowo] przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”. Każdy człowiek, każda rodzina, każdy duszpasterz – winni dążyć do pogłębienia wiary własnej oraz tych, za których są odpowiedzialni.
Jednak nawet jeśli zdarzają się osoby (a na pewno jest ich niemało), które do religii podchodzą jedynie kulturowo, to znaczy czerpią z niej tylko tradycje, zwyczaje i obrzędy, to nie jest to powód, by nawet w najmniejszym stopniu podważać wartość tradycji chrześcijańskich, obecnych w kulturze danej społeczności (a w Polsce tradycji tych jest wyjątkowo wiele, nie tylko w okresie Bożego Narodzenia). Bardzo groźnie brzmią tezy o konieczności odrzucenia katolicyzmu kulturowego. Kultura chrześcijańska jest nie tylko ważnym tłem, ale i cennym nośnikiem głębokich wartości. Łatwo jakiś zwyczaj odrzucić, zawiesić, trudno w jego miejsce zaproponować coś nowego. Owszem „nowe” można traktować jako eksperyment, sprawdzając czy faktycznie się sprawdzi. Jednak czerpanie garściami ze skarbca kultury i tradycji chrześcijańskiej jest ważnym zadaniem Kościoła. Wartości kulturowe mogą pomóc w realizowaniu nauczycielskiej, uświęcającej oraz charytatywnej misji Kościoła. Źle by się stało, gdybyśmy w czasach wielokulturowości, czyli otwierania się na inne kultury, nie doceniali, nie pogłębiali, albo – co nie daj Bóg – odrzucali kulturę chrześcijańską.
Prawda o wcieleniu Syna Bożego zachęca do pielęgnowania wartości obecnych w kulturze, do ich oczyszczania oraz stałego pogłębiania.