Popularna tradycja dosyć surowo obchodzi się z Tomaszem Didymosem. Dociekliwy apostoł został na zawsze naznaczony przydomkiem „niewierny”. I jest w tym przydomku ziarno prawdy, gdy weźmie się pod uwagę jego butną deklarację niewiary, jeżeli nie zostaną spełnione postawione przez niego warunki. Dodać trzeba – absolutnie zaporowe. Tomasz chce wierzyć, ale jedynie na własnych warunkach. Być może jest w jego butnej postawie pragnienie oparcia tej niesamowitej wieści o zmartwychwstaniu Chrystusa na fundamencie na tyle solidnym, by nie musiał na nowo przeżywać bolesnego rozczarowania, jakiego doznał wobec tragedii Golgoty. Tomasz jest na tyle silną osobowością, że nie obawia się wyrazić swojego sceptycyzmu wobec wszystkich innych Apostołów, ogarniętych już wielkanocną radością. Ostatecznie Tomasz zostaje rzucony na kolana, ale nie ma w tej scenie niczego poniżającego. Nie jest to gest jego kapitulacji, ale raczej jego bezgranicznej fascynacji. Zostaje skonfrontowany z czymś, co rozbija w drobny pył jego zdroworozsądkowe zastrzeżenia.
Janowy fragment o „niewiernym” Tomaszu bardziej, niż inne opowiadania o spotkaniach Apostołów ze Zmartwychwstałym, wydobywa szczegół, który jest doprawdy niezwykły: rany Zmartwychwstałego. Ich realność jest w dosłownym tego słowa znaczeniu dotykalna. Uwielbiony Pan nie pozbywa się swoich ran. Jest to prawda, która musi cechować dojrzałą wiarę w Niego. Chrześcijanin nigdy nie powinien zanurzać się w przepaść Jego męki i śmierci – jak śpiewamy w Gorzkich Żalach – bez świadomości Jego zwycięstwa i zmartwychwstania. Ale też nigdy nie powinien świętować zmartwychwstania Chrystusa bez świadomości ceny, jaką zapłacił On za zbawienie świata.
Dojrzała wiara w Tajemnicę Paschalną, tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, zawiera w sobie całą powagę cierpienia za zbawienie świata, ale też całą radość ostatecznego zwycięstwa. Tylko wtedy może nieść człowieka poprzez wszystkie życiowe pogody i niepogody.